Ze wszystkich sił. Tytuł taki jakiś nie do końca porywający. To historia o wspólnym losie, o latach wzajemnego oczekiwania na siebie ojca i syna. Bo chociaż byli gdzieś obok siebie, to tak naprawdę spotkali się dopiero po siedemnastu latach. To historia wspólnych przygotowań i startu ojca i syna w zawodach Ironman w Nicei, a właściwie jest to taki pretekst, aby pokazać czym jest prawdziwe męstwo.
Największe wrażenie robi postać Paula, ojca siedemnastoletniego Juliena chorego na dziecięce porażenie mózgowe. Paul to mężczyzna silny, w młodości aktywnie uprawiał sport, brał udział w biegach długodystansowych, uczestniczył nawet w słynnych zwodach Ironman w Nicei. Walka z dystansem i samym sobą wymaga niezwykłej siły charakteru, i Paul ją ma. I właśnie przed takim człowiekiem życie postawiło wyzwanie którego się nie spodziewał – jego syn Julien urodził się z dziecięcym porażeniem mózgowym. Nie spełni cichych marzeń swojego ojca, nie będzie silny, nie będzie obiektem jego dumy i radości, czego przecież zawsze pragnie każdy ojciec. Paul nie zobaczy jak syn odnosi sukcesy i jest „taki jak ojciec”.
Paul jest rozczarowany i zamyka się w sobie, ale przecież jednak nie opuścił rodziny, nie uznał że ma prawo do własnego szczęścia, jak zrobiłoby to wielu innych mężczyzn. Nie zmieni przecież swojej natury, jest człowiekiem silnym i nie chodzi tu o siłę fizyczną. To taka specyficzna cecha, która jest darem, swego rodzaju charyzmatem.
Ale Julien też jest też silny. Jest przecież synem swojego ojca – „Jakie drzewo taki klin, jaki ojciec taki syn”. Los sprawił, że ciało Juliena jest słabe, nie słucha go w takim stopniu jakby chciał, ale „siła” to coś więcej niż sprawność ciała. Julien ma tę samą siłę co jego ojciec. Ma też tę samą wewnętrzną wrażliwość. Proponuje ojcu wspólny start w zwodach Ironman w Nicei – wyzwaniu, do którego nawet najtwardsi podchodzą z pokorą. Jego ojciec przed ćwierć wiekiem, będąc przecież młodszy i silniejszy niż obecnie, też musiał zejść z trasy. Tym bardziej teraz, jako starszy i na dodatek z niepełnosprawnym synem nie miałby szans. Jego rozum się buntuje i nie godzi się na udział w zawodach Ironman, ale jakoś nie specjalnie jest przekonujący w tym swoim sprzeciwie. Odnosi się wrażenie, że gdzieś tam w środku, za grubą skórą którą na sobie wyhodował, aby ochronić swój ból i rozczarowanie, jest wewnętrzne oczekiwanie, żeby jednak spróbować, spróbować pokonać jakoś zły los. Cóż mógłby zrobić Julien ze swoim porażeniem mózgowym, gdyby ojciec powiedział „odczep się ode mnie” (ewentualną dalszą część dialogu stawiającą kropkę nad i można pominąć, wiadomo co można powiedzieć żeby zranić drugiego człowieka). Dokładnie nic by nie mógł zrobić. On po prostu intuicyjnie wypowiedział coś co w ojcu było od siedemnastu lat. I ojciec się zgodził. Matka Juliena – jak to matka – zareagowała totalną paniką. Przez lata chciała aby ojciec zajął się jakoś synem, aby go nie odrzucał, ale chciała tego na swój kobiecy sposób. Ciężko jej było zaakceptować taki męski sposób zbliżenia ojca z synem.
W filmie nie brak momentów troszkę banalnych. Scena kiedy wyczerpany ojciec upada na ziemię mówi, że dalej już nie może, a Julien podejmuje wysiłek dalszego samodzielnego poruszania się na wózku inwalidzkim, co tak motywuje ojca, że dostaje jakiegoś superpowera, jest dosyć naiwna. Każdy, kto kiedykolwiek brał udział w długim biegu i doszedł do granic swoich możliwości, wie, że takie cuda sie jednak nie zdarzają, a przynajmniej nie takim zakresie. Film jest jednak o tym czym jest prawdziwe męstwo. Niby są ciężkie przygotowania do morderczego wyzwania. Niby jest ten triathlon w Nicei dla supertwardzieli, ale tak naprawdę chodzi o męstwo prawdziwe, o trwanie jak skała w przeciwnościach losu i o zwycięstwo, które jest większe niż pokonanie nawet najtrudniejszego triathlonu.
—
JW
Fot. filmweb.pl