Nie powiem, cytując klasyka, że Brzesko jest w ruinie, ale z pewnością nie widać żadnej dynamiki rozwoju miasta – mówi Marek Latasiewicz, zachęcając do publicznej debaty nad szukaniem sposobów rozwiązywania problemów.
Od kiedy przestał Pan redagować dodatek do „TEMI”, przestał się Pan zajmować publicznie problemami Brzeska…
– Ale to nie znaczy, że przestałem się interesować tym, co dzieje się w moim rodzinnym mieście. Owszem, w ostatnim czasie zajmowałem się czymś innym, ale nie można też powiedzieć, że Brzesko zupełnie zniknęło z pola moich reporterskich zainteresowań. Przecież po książce „Tu się wszystko zaczęło”, w grudniu 2014 roku ukazała się kolejna „Tego Brzesku nigdy nie zapomnę”. Obie powstały przy współudziale Iwony Dojki i obie spotkały się z przychylnym przyjęciem czytelników, głównie mieszkańców naszego miasta. Na tyle przychylnym, że – mówiąc nieskromnie – pytają mnie oni, kiedy ukaże się następna pozycja o znanych brzeszczanach. Poza tym nie zaprzestałem współpracy z Domem Wydawniczym „Rafael”, zdarza mi się też pisać o sporcie, który w dużej mierze wypełnił moje zawodowe dziennikarskie życie.
Jak ocenia Pan to, co dzieje się dzisiaj w Brzesku?
– Nie można oczywiście nie zauważyć zachodzących zmian, ale jestem przekonany, że nie są one na miarę oczekiwań mieszkańców Brzeska. Celowo podkreślam, że mam na myśli mieszkańców miasta, a nie całej gminy, bo zmiany, jakie dokonały się w ostatnich latach na wsiach wchodzących w skład gminy są rzeczywiście imponujące. W samym Brzesku dzieje się jakby mniej. Można odnieść wrażenie, że w gminie miejsko-wiejskiej bardziej dostrzega się potrzeby sołectw niż stolicy powiatu. Nigdzie nie znalazłem wytłumaczenia, czy dzieje się tak w imię prowadzenia polityki zrównoważonego rozwoju, czy też poprawa standardów życia w brzeskich wsiach to w głównej mierze efekt gospodarności ich mieszkańców. Jeśli jednak to celowa polityka „dopieszczania” przez gminny samorząd obszarów pozamiejskich, to już dzisiaj należy się zastanowić, czy nie należy zabrać się o likwidowaniu zapóźnień cywilizacyjnych w brzeskich dzielnicach.
Do niedawna szczycono się dynamiką rozwoju miasta…
– Dobrze, że Pan użył czasu przeszłego. Niestety, można odnieść wrażenie, że w ostatnich kilku latach nasze miasto przestało się rozwijać, popadło w jakiś marazm. Nie potrafi wykorzystać szansy, jaką dostało od losu w postaci świetnej lokalizacji, znajdując się na przecięciu ważnych szlaków komunikacyjnych. Jednak samo dobre położenie Brzeska, bez konkretnych działań, nie przełoży się na oczekiwany rozwój. Z przykrością słyszę coraz częściej głosy mieszkańców, moich znajomych i przyjaciół, że miasto nie potrafi wykorzystać gospodarności, z której od zawsze byliśmy znani. Cóż bowiem się robi, żeby przedsiębiorcy nie tylko stąd nie uciekali, ale by pojawiali się nowi inwestorzy tworzący miejsca pracy? Co zrobić, żeby zatrzymać młodych, wykształconych ludzi, bo miasto nieuchronnie się starzeje? To są kluczowe problemy, które nasz samorząd omija, koncentrując się na realizacji najłatwiejszych, ale przy tym kosztownych, inwestycji infrastrukturalnych, takich jak budowa kolejnych chodników, dróg, sieci kanalizacyjnej. Owszem, one są potrzebne, ale nie jestem przekonany czy wybór kolejności realizacji tych inwestycji jest prawidłowy. Nie trzeba powtarzać banałów, że bez rozwoju gospodarczego, bez wzrostu wpływów do gminnej kasy z podatków i bez systematycznego zwiększania liczby miejsc pracy miasto przestaje się rozwijać.
Uważa Pan, że o tym się nie mówi, a władze gminy problemy te bagatelizują?
– Nie wiem, czy bagatelizują, czy nie. Mówię to na podstawie codziennych obserwacji i licznych rozmów, z ludźmi, którzy tak jak ja tutaj mieszkają. Nie przypominam sobie również, bym w lokalnych mediach przeczytał w ostatnich dwóch, trzech latach o stanie zadłużenia gminy i perspektywie zmniejszania go. Rozumiem, że należy się cieszyć i chwalić nawet drobnymi osiągnięciami, oddaniem do użytku kawałka wyremontowanej drogi i wybudowaniem kilometra chodnika na wsi, ale nie można tym przesłaniać problemów, determinujących rozwój gminy. Unikanie poważnej debaty o nich i nietworzenie warunków do prowadzenia dialogu z obywatelami to poważne zaniechanie lokalnej władzy. Niestety, mam o to również żal do mediów, które stały się bardzo ostrożne w podejmowaniu tematów trudnych dla samorządu.
Czy istotnie tak źle się dzieje w Brzesku?
– Nie powiem cytując klasyka, że miasto jest w ruinie, ale z pewnością nie widać żadnej dynamiki jego rozwoju. Czy można udawać, że nic się nie dzieje, gdy zadłużenie budżetowe sięga prawie 60 procent? Gminie zagląda w oczy bankructwo, a radni podczas sesji interpelują w sprawie zatkanej gdzieś na ulicy kratki ściekowej. Od lat spółki miejskie generują straty i nie szuka się sposobu, by tę sytuację zmienić. Zewsząd słyszy się, że przy rozsądniejszych decyzjach można by zmniejszyć koszt wody i jednocześnie raz po raz powraca pytanie co z budownictwem socjalnym? Można dyskutować czy potencjał tkwiący w kulturze jest optymalnie wykorzystywany i czy należyte są zasady podziału budżetu obywatelskiego. Lista problemów jest o wiele dłuższa, obejmuje różne dziedziny i bezwzględnie spraw tych nie można chować pod dywan. Osobnym problem jest partyjniactwo rady.
Radę tworzą radni wywodzący się z dwóch komitetów wyborczych: 11-osobowa większość to członkowie PiS z przewodniczącym Krzysztofem Ojczykiem; o jednego mniej liczy grupa radnych związana z burmistrzem Grzegorzem Wawryką.
– Z przykrością trzeba skonstatować, że wszystkie niedobre przykłady z Sejmu i wielkiej polityki przenoszone są na poziom samorządu gminy. Więc i tutaj często nie liczy się rozsądek lecz interesy własnego klubu. Przy podejmowaniu istotnych decyzji rzadko więc zdarza się jednomyślność. A że burmistrz nie ma oparcia w większości radnych z PiS, rodzą się napięcia.
Burmistrz staje się zakładnikiem przewodniczącego rady?
– Dokładnie tak. Burmistrz realizuje budżet, ale tworzy go wedle własnego pomysłu większościowy klub radnych. Znalezienie kompromisu bywa trudne, więc często także dobre projekty, które nie mają poparcia partyjnej większości, wędrują do kosza. Nic o tym nie wiedzą mieszkańcy, a przecież powinni…
Rozmawiał Maciej Mazur
* MAREK LATASIEWICZ (1956) – absolwent UJ na Wydziale Prawa, Administracji i Nauk Politycznych, dziennikarz, publicysta, wieloletni redaktor dzienników sportowych „Tempo” i „Supertempo” oraz „Gazety Krakowskiej”. W latach 2003-2006 prowadził również Brzeski Magazyn Informacyjny „BIM” oraz od 2009 do 2012 „Brzeski Tydzień”, będący dodatkiem do „TEMI”. Jest autorem i współautorem kilkunastu publikacji książkowych, m.in. o pontyfikacie Jana Pawła II (monografia „104 pielgrzymki Jana Pawła II”, cztery tomy „Jan Paweł II – poza protokołem”, kilka wydawnictw albumowych), a także: „Boży doping”, „Alfabet ojca Leona Knabita”, „Księga patronów”, „Tutaj wszystko się zaczęło”, „Tego Brzesku nigdy nie zapomnę”.