Don't Miss
Home » Felietony » „Budżet” obywatelski

„Budżet” obywatelski

W zakończonym właśnie roku władze miejskie postanowiły mieszkańcom zafundować nową atrakcję i emocje pod nazwą „Budżet obywatelski”. Jeżeli chodzi o emocje, to istotnie, przynajmniej w kilku miejscach, faktycznie udało się zagwarantować przeżycia na tak wysokim poziomie adrenaliny, że nawet Betlejemskie Światełko Pokoju, tak pracowicie roznoszone przez harcerzy, prawdopodobnie nie zdołało ukoić rozhuśtanych  nerwów.

Na przedsięwzięcie przeznaczono  trzysta tysięcy złotych, co przy budżecie gminy opiewającym na ponad sto pięć milionów złotych stanowi ok. 0,285 procenta. To mniej więcej tak jakby ojciec zarabiający, powiedzmy trzy tysiące miesięcznie, przeznaczył hojnym gestem dzieciom 8,55 zł, żeby mogły zdecydować jakie inwestycje rodzinne zostaną za tę kwotę dokonane. Cel niewątpliwie szlachetny, ale umówmy się, skala przedsięwzięcia kwalifikuje je raczej do kategorii zabawy niż gospodarowania. Nazwa „budżet obywatelski” jest poważnym nadużyciem semantycznym. Innymi słowy, forma bardzo, ale to bardzo przerasta treść. Przeznaczona na ten obywatelki budżet kwota wystarczyć może na przysłowiowe waciki. Jakkolwiek by nie liczyć, można z tego zrobić najwyżej sześć projektów po 50 tysięcy każdy (taki był górny limit środków przeznaczonych na jeden projekt). Sołectw mamy w gminie dziewięć. Druga połowa mieszka w mieście. Regulamin opracowany przez specjalistów za – jak się okazuje – całkiem zacne pieniądze, przewidywał, że można składać dowolną ilość projektów, ale i tak na jedno sołectwo nie może być przeznaczone więcej niż 50 tysięcy zł. Sołectwa nie są jednakowe jeżeli chodzi o ilość mieszkańców. Nie trzeba było więc być wielkim prorokiem i futurologiem aby, mając choćby elementarną orientację o wielkości sołectw w naszej gminie, przewidzieć jakie będą wyniki głosowania. Z sześciu projektów które zdobyły największą liczbę głosów, jedyną niespodzianką był jedynie projekt ścianki wspinaczkowej w Buczu. Nie wiem kto przygotował ten projekt, ale wzbudza uznanie i respekt, bo potrafił zatroszczyć się też o dobry wynik w głosowaniu. Nie sądzę, żeby ścianka wspinaczkowa była aż tak pożądanym urządzeniem w Buczu, więc jest bardzo prawdopodobne, że ten projekt zdobył głosy innych środowisk niż sami tylko mieszkańcy Bucza. Był to więc chyba jedyny projekt, że się tak wyrażę, ponad podziałami administracyjnymi. Głosy na pozostałe projekty zostały oddane raczej w sposób odzwierciedlający zamieszkanie głosujących. Można więc powiedzieć, że w tych przypadkach głosowanie było czystą formalnością. Można było podarować sobie to głosowanie wraz z ciekawą stroną tego iventu (o tym następnym razem) i po prostu rozdać największym sołectwom bonusy po 50 tysięcy. Bo jakie szanse ze swoim projektem (nawet gdyby był tylko jeden) miało np. sołectwo Wokowice w konfrontacji z dziesięciokrotnie większymi Jadownikami? Biorąc pod uwagę ilość głosów jakie zostały oddane na zwycięski projekt z Jadownik (1216 głosów) to nawet gdyby w Wokowicach zagłosowali nie tylko mieszkańcy posiadający co najmniej 13 lat (zgodnie z regulaminem) ale dokładnie wszyscy od kołyski aż do przysłowiowej grobowej deski, to i tak by sporo zabrakło nie tylko do Jadownik, ale nawet do ostatniego na liście dofinansowanych projektów (projektu Os. Browarna – Strefa Zdrowia który otrzymał 930 głosów).

Co prawda, głosować na projekty mogli wszyscy mieszkańcy gminy niezależnie od tego gdzie mieszkają, ale bądźmy realistami: jeżeli oczywiście nie jest się fanem wspinaczki, to kto będzie głosował na projekty w obcych sołectwach? No może jakiś szwagier z rodziną, albo kolega z pracy. W każdym razie są to rezerwy bardzo ograniczone i raczej nie można poważnie liczyć na takie kondotierskie zaciągi. Przekonali się o tym na własnej skórze twórcy projektu „Błękitna energia” (co za poetyczna nazwa) ze Sterkowca. Kiedy prosili mieszkańców części Jadownik zwanej Łężcem, znajdującej się na pograniczu ze Sterkowcem, aby wsparli „Błękitną energię”, bo będą mieli blisko żeby też skorzystać z oferowanych przez tę inwestycję atrakcji, spotkali się z błyskawiczną ripostą sołtysa Jadownik: „miłości do rodzinnej wsi nie mierzy się ilością kilometrów”, „sercem jesteśmy z wami, ale sami nie mamy nic pewnego”. I to by było na tyle. Inaczej mówiąc „pas d’illusions messieurs” .

W przyszłym roku będzie zresztą dokładnie tak samo, więc warto żebyście się przyzwyczaili i nie robili sobie tych illusions. Biorąc pod uwagę fakt, że ogromne Jadowniki mają bez wątpienia wiele jak najbardziej uzasadnionych potrzeb, a na dokładkę mają wyjątkowo dynamicznego i operatywnego sołtysa, nie wierzę, żeby w przyszłym roku oddał walkowerem pewne pięćdziesiąt tysięcy dla mniejszych sąsiadów, bo przecież miłości do rodzinnej wsi nie mierzy się nie tylko ilością kilometrów, ale również tym bardziej nie mierzy się jej ilością oddanych pieniędzy innym wsiom. W ten sposób nie tylko Jadowniki, ale i pozostałe sołectwa (dokładnie te same co w ubiegłym roku), wzbogacą się do końca kadencji o cztery przedsięwzięcia na łączną kwotę ok. dwieście tysięcy dla każdego sołectwa. Pozostałe sołectwa i miejskie osiedla będą mogły – dla równowagi – „figą się kontentować”.

 —

Jan Waresiak

Foto. Maciej Mazur

 

 

2 komentarze

  1. Jak zwykle można się czepiać i tylko narzekać. A moim zdaniem liczy się inicjatywa i to że COŚ zostanie zrobione. I tu jest kwestia mobilizacji ludzi a nie tylko tego jak wielka jest dana miejscowość czy sołectwo. Bo wiele ludzi np z Brzeska głosowało na projekty z sołectw i na odwrót zapewne też. Wiec można marudzić i czepiać się, ale i tak uważam, że warto i że ważne jest to, że w koncu mieszkańcy mogli choć w tak niewielkim zakresie zdecydować, na co idą pieniądze z brzeskiej kasy… No ale cóż, z tego co wiem to Pan Autor artykułu lubi się czepiać…