Don't Miss
Home » Felietony » Popiół i diamenty

Popiół i diamenty

Tadeusz Franczyk miał czternaście lat kiedy jego ojciec dostał wylewu. W jego wyniku przez dziesięć lat był obłożnie chory, wszystko trzeba było koło niego zrobić. Nie było lekko, trzeba było przejąć wiele obowiązków o których nawet bladego wyobrażenia nie mieli rówieśnicy, nastolatkowie w tym wieku. Taka sytuacja trwała przez dziesięć lat. Po dziesięciu latach ojciec zmarł.

Tak doświadczony młody człowiek zawarł związek małżeński i przeprowadził się do żony. Krystyna również luksusów nie zaznała. Była zaledwie siedmioletnią dziewczynką, kiedy zmarł jej tata. Słowa przysięgi małżeńskiej: ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci, przetestowane zostały w życiu małżonków w sposób bardzo wymagający, a oni ten egzamin zdali wspaniale i zdają nadal każdego dnia. Nie długo trwało zwyczajne życie młodego małżeństwa. Teściowa dostała ….wylewu! i znowu się zaczęło to, co Tadeusz doskonale znał z czasów choroby swojego ojca. Stopniowo utraciła nawet mowę jedynie Święta Mario potrafiła powiedzieć. Nie było lekko, młodzi w sposób naturalny przejęli opiekę nad matką, a łatwo nie było bo wszystko trzeba było pogodzić z opieką nad dwójką synów. Starszy Mateusz miał wówczas 1,5 roczku a młodszy Maciek zaledwie cztery miesiące. Taki stan trwał aż trzynaście lat. W tym czasie pani Krystyna urodziła jeszcze dwie córeczki Madzię i Gabrysię. Był więc taki czas, że w domu była obłożnie chora mama koło której wszystko trzeba było zrobić, i gromadka małych dzieci. Mimo wszystko, choć jak sama mówi, czasem sobie popłakała, to jednak nigdy się nie załamała, nigdy jej nie przyszło do głowy żeby ciężko chorą mamę oddać do hospicjum choć miała takie propozycje. Pewnie byłoby lżej żyć, byłoby wygodniej, ale razem z mężem wybrali właśnie tak i nie żałują swojej decyzji.

Tadeuszowi nigdy nie przyszło do głowy, żeby porzucić to wszystko, żeby – jak się to często obecnie mówi – poszukać sobie własnego szczęścia, samorealizacji itp. w porównaniu z nim, wielu mężów, którzy tak ochoczo porzucają rodziny przy pierwszych trudnościach, to osoby niedojrzałe, po prostu śmieszne i infantylne. Nie zbudujesz własnego szczęścia pozostawiając najbliższych w nieszczęściu, to po prostu niemożliwe.

Były takie czasy, kiedy pani Krystyna będąc w ciąży nie mogła ani dźwignąć obłożnie chorej mamy, ani nic za bardzo koło niej zrobić. W tym czasie mąż był zawsze gotowy pomóc. Był jak profesjonalny pielęgniarz, wszystko potrafił zrobić, we wszystkim żonę wyręczyć. To wszystko łączył z pracą zawodową na Can Packu, oraz prowadzeniem gospodarstwa rolnego. Ani chwili wolnego czasu. Dzień za dniem, wypełniony pracą.

Synów nauczył obowiązkowości i pracowitości. Żadnego beczenia, użalania się nad sobą, brania ludzi na litość.

Młodszy Maciek jest bardziej technicznie uzdolniony, ma do tego smykałkę i świetnie sobie radzi. Dobry chłopak, strasznie pracowity i pomocny. Dobry mechanik, pasjonat mechaniki i motoryzacji, uwielbia jeździć samochodem, dorabia właśnie jako mechanik i kierowca tzn. jeździ na długie odległości dostawczakami itp. Prawo jazdy zdał za pierwszym podejściem w czerwcu ubiegłego roku, a już w lipcu jeździł z transportami po Polsce a nawet na Słowację. Rolnictwo to jego pasja, uwielbia pracować w polu, ciągnikiem jeździł już w wieku chyba 11 lat. On właśnie przejął po tacie obowiązki na roli. A oprócz tego cichy, skromny, nigdy nie wychodzi przed szereg.

Starszy Mateusz, choć też jak sam mówi „potrafi się chwycić każdej roboty”, ma inne zainteresowania, lubi pisać, robi dobre zdjęcia. Po prostu ma inne zdolności niż młodszy brat. Obydwaj bracia mają jednak wspólne cechy: pracowitość, obowiązkowość, można na nich polegać.

Mateusz, podobnie jak jego brat Maciek, nigdy o nic dla siebie nie prosił i nie poprosiłby. Jest nauczony, że jak potrzebuje pieniędzy na swoje potrzeby, to powinien je zarobić, bo tak robią konkretni ludzie. O jakieś datki dopraszają sie tylko pasożyty i nieroby. Od drugiej klasy gimnazjum skończyły się dla niego wakacje. W tym czasie, kiedy koledzy zażywali wakacyjnego lenistwa, on podejmował pracę na „cały zegar” aby zarobić na swoje potrzeby. Od tej pory nie miał już nigdy wakacji. Kolejne lata w gimnazjum, a potem w szkole średniej oddzielały od siebie nie wakacje, tylko okres pracy w różnych firmach.

Dla siebie by nie prosił o nic, ale teraz przyszedł taki czas, że po raz pierwszy poprosił. Poprosił o jeden procent z podatku wszystkich znanych i nieznanych fejsbukowiczów. Nie dla siebie, tylko dla taty, żeby zapewnić mu środki na rehabilitację. Nie jest jeszcze w stanie sam tyle zarobić, żeby za to zapłacić. Żeby – jak tata przez całe swoje życie – sam zapewnić pieniądze na wszystko co rodzinie potrzebne. Tym razem potrzebna jest pomoc bo sprawa jest poważna i nie można jej odłożyć na później, bo później będzie za późno. Więc Mateusz, wbrew zasadom których jest nauczony i którymi się kieruje, przygiął się i poprosił. Odzew jest bardzo duży. Można zdecydować ze ten jeden procent z podatku, ze swojej pracy podaruje się człowiekowi, który nigdy w życiu od pracy i obowiązków się nie uchylał. W swoim zeznaniu rocznym PIT trzeba wpisać: fundacja POMOCNA DŁOŃ W GNOJNIKU, NR KRS 0000030427 z dopiskiem TADEUSZ FRANCZYK

Rodzina otrzymała nie tylko materialne wsparcie, ale również emocjonalne. Zewsząd nadchodzą wyrazy wsparcia i zachęty. To też ważne, bo dobrze jest wiedzieć, że żyje się wśród przyjaciół, którzy choć zdrowia przywrócić nie potrafią, to jednak są gotowi pomóc na ile tylko mogą. Za ich namową Mateusz uruchomił zbiórkę publiczną na pokrycie kosztów rehabilitacji taty. Można wpłacić parę złotych klikając pod link zrzutka.pl/by-stwardnienie-rozsiane-nie-przykulo-mnie-do-wozka. Nie trzeba być milionerem, żeby móc pomagać. „To, co możesz uczynić, jest tylko maleńką kroplą w ogromie oceanu, ale jest właśnie tym, co nadaje znaczenie Twojemu życiu.” Życie jest ważne, bo jest tylko jedno, i warto nadawać mu znaczenie. Warto dołożyć swoją kropelkę do oceanu. Jest nadzieja, że uda sie zebrać środki na kilka miesięcy rehabilitacji, a potem się zobaczy. Może znajdą się chętni pomóc w kolejnych miesiącach. Ważne że jest odzew od ludzi i dzięki temu można bardziej optymistycznie patrzeć w przyszłość. Rehabilitacja jest bardzo ważna bo dzięki temu jest nadzieja że powstrzyma się dalsze spustoszenie organizmu, a to są – niestety – znaczne koszty. Na dzień dzisiejszy tej choroby nie można wyleczyć, nie można też cofnąć skutków, ale można powstrzymać dalsze spustoszenie.

Nie da się ukryć, że syn dorównuje ojcu w odpowiedzialności za rodzinę. Kryzys rodziny nie załamał, a wręcz wyzwolił nowe pokłady możliwości. Tak to jest: jakie drzewo taki klin, jaki ojciec taki syn. Zresztą obydwaj bracia są tacy sami, choć różnią się zainteresowaniami i uzdolnieniami.

Mateusz myśli trochę inaczej niż większość rówieśników, ale też inne odebrał wychowanie i inaczej patrzy na życie. Jest młody i niecierpliwy. Chciałby żeby w Brzesku była przyszłość dla młodych, żeby nie musieli wyjeżdżać za chlebem i poniewierać się po świecie. Z tego powodu czasem nadepnie na odcisk czy też urazi rozdęte ego jakiegoś miejscowego działacza, któremu się wydaje, że jak ma więcej lat, to nikt mu nie może zwrócić uwagi. Mateusz ze swoim doświadczeniem mógłby takiemu popatrzeć głęboko w oczy i zapytać: człowieku, co ty w ogóle wiesz o życiu, żeby mnie pouczać? Zawsze miałeś lekko, i los ci oszczędził próby charakteru więc doceń to, i swoje porady zachowaj dla siebie.

Siostry są „dobrymi duszami” w domu. Starsza Magdalena pomaga mamie, umie wspaniałe placki piec, młodsza Gabrysia ma dopiero jedenaście lat, więc i obowiązki dostosowane do możliwości. Obydwie uczą się pływać i dobrze im to idzie.

Rodzina trzyma się razem, a życiowe zasady rodziców dzieci przejmują jako swoje. Jest to coś, co w dzisiejszych czasach staje się prawdziwą rzadkością, chociaż pozytywne skutki takiego zwyczaju są powszechnie znane i często są obiektem zazdrosnych westchnień. Chodzi o wspólnie spędzany czas. Mama na niedzielę piecze placek. Przed południem wszyscy razem zasiadają do stołu. Przy tym placku i kawie rozmawia się o wszystkim, czas szybko mija. Potem po południu chłopaki idą – wiadomo, dziewczyny i inne sprawy jakie się ma w tym wieku.

Rodzice doceniają to że mają naprawdę bardzo dobre dzieci. Chłopaki pomagają we wszystkim i mają więcej rozumu w głowie i więcej odpowiedzialności niż nie jeden o wiele starszy człowiek. Trochę się martwią, bo nie chcieliby dzieciom jakoś utrudniać życia w przyszłości. Wiedzą co to znaczy opieka nad chorym człowiekiem, ile to ograniczeń, z ilu przyjemności życia trzeba zrezygnować, podporządkować swoje plany innym sprawom. Bardzo by nie chcieli, żeby dzieci były zmuszone dokonywać wyboru, choć mają świadomość, że one są trochę inne niż rówieśnicy – więcej rozumieją, inaczej patrzą na świat.

Małe gospodarstwo w jakiś sposób pomaga w bilansowaniu przychodów, bo jest własny drób, jajka itp. To pozwala oszczędzić pieniądze na inne wydatki. Teraz okazało się, że gospodarstwo spełnia rolę swego rodzaju „warsztatu terapii zajęciowej” dla pana Tadeusza. Ma motywację, żeby wyjść z domu, żeby coś robić (oczywiście na miarę swoich obecnych możliwości). W tym czego nie potrafi zrobić, wyręczają go synowie. Ruch w tej chorobie jest bardzo ważny, bo to forma jakby rehabilitacji, pomaga powstrzymać proces rozwijania się choroby.

Pan Tadeusz trochę się denerwuje swoim stanem. Przez ponad 23 lata to on był troskliwym pielęgniarzem dla swojego ojca, a następnie teściowej. Teraz się okazuje że jego własne ciało go nie słucha. Nie ma twardziela na taką chorobę. Dla takiego człowieka, którego życie upływało na ciężkiej pracy i wielu obowiązkach które musiał wypełniać, własna słabość to naprawdę ciężkie doświadczenie. Nie może sobie np. zapiąć guzika od koszuli przy rękawach czy pod szyją. Palce po prostu nie są tak sprawne, to denerwuje troszkę. Nie zagra też na pianinie, ale jak ze śmiechem mówi, nie tylko dlatego że palce nie przerabiają już tak szybciutko, ale dlatego że nie umie grać, bo życie tak mu się ułożyło, że nie było w nim miejsca na lekcje gry na pianinie, jakie niektórzy rodzice fundują swoim dzieciom. On w tym czasie miał inne zajęcia.

Wspaniale zachowała się firma Can Pack w której pan Tadeusz pracował. To cenne doświadczenie, bo pokazuje, że może być firma która zatroszczy się o swojego pracownika którego dosięgło nieszczęście. Bardzo lubił swoją pracę i mimo kolejnych ataków choroby, zawsze powracał. Teraz, niestety, już to jest niemożliwe. Jednak czasami jedzie do pracy żeby spotkać kolegów. Jeszcze ma tam prawo wejścia z którego chętnie korzysta. Zawsze jest ciepło witany przez kolegów, bo w swojej pracy w Can Packu, był taki jak w całym swoim życiu – sumienny, pracowity, uczynny. Takich ludzi się po prostu lubi. Koledzy robią zbiórki żeby zgromadzić środki które są przeznaczane na koszty rehabilitacji. Przy współpracy z Fundacją Can Pack planowany jest zakup specjalnego skuterka na akumulator. To bardzo by pomogło, bo pan Tadeusz ze względu na stan zdrowa, oczywiście nie może prowadzić samochodu i z coraz większym trudem może chodzić. Taki skuterek umożliwiłby mu przemieszczanie się, dojazd np. na zajęcia rehabilitacyjne itp. Uczestniczył też grupie wsparcia dla osób niepełnosprawnych zorganizowanej przez Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie Brzesku. Były różnego rodzaju zajęcia, możliwość porozmawiania z psychologiem, wyjazdy integracyjne. To było dobre, bardzo dobre, pozwalało trochę oderwać się myślami od problemów. Może jeszcze kiedyś coś takiego będzie.

Kryzys rodziny Franczyków nie załamuje, chociaż życie ich nie oszczędza. Znajdują jednak w sobie tyle sił, aby sprostać kolejnym wyzwaniom, bo życie jest nie po to żeby było lekkie, tylko żeby miało sens. Tak za C.K Norwidem można powiedzieć (bo dotyczy to każdego, niezależnie od tego jakie ma poglądy na życie):
„Coraz to z Ciebie jako z drzazgi smolnej
Wokoło lecą szmaty zapalone
Gorejąc nie wiesz czy stawasz się wolny
Czy to co Twoje będzie zatracone
Czy popiół tylko zostanie i zamęt
Co idzie w przepaść z burzą.
Czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament
Wiekuistego zwycięstwa zaranie?”

Są ludzie którzy mają naprawdę lekko: duże pieniądze, drogie prezenty pod choinką, wakacje pod piramidami (albo gdzie tam sobie wymyślą). Nie potrafili jednak odnaleźć sensu w swoim życiu. Wydają pieniądze na adwokatów, bo narkotyki, rozboje, jazda po pijaku. Pani Krystyna mówi: nie wyremontowałam sobie domu, nie porobiłam drogiej kostki, ale wszystko co trzeba dzieci miały i zawsze sobie jakoś radziliśmy. Czasami sobie popłaczę trochę, ale co mam robić? Trzeba dalej żyć, zobaczymy co przyniesie przyszłość.


Jan Waresiak