Pewien człowiek, nazwijmy go X, żył w miarę spokojnie (o ile da się tak żyć w naszych czasach), swoim ustabilizowanym już jakiś czas temu życiem. Egzystowałby sobie tak dalej gdyby pewnego dnia listonosz nie przyniósł mu listu. Niezwykłego, bo adresowanego do jego matki, która… zmarła całe osiemnaście lat wcześniej! Jako, że nie był to list polecony, odebrał go, zerkając z ciekawością na pieczątkę, która wyraźnie była odbita na kopercie i oznajmiała, że to jeden z banków nadał tą intrygującą przesyłkę.
Pan X poważnie zaniepokojony, nie zwlekając ani chwili, pognał do banku, którego nazwa widniała na pieczątce, aby zapytać o co chodzi. Bał się bowiem trochę, że to może jakiś zapomniany, nie do końca spłacony kredyt. Gdyby jednak tak właśnie było, to bank już dawno upomniałby się o swoje – główkował. Rzeczywistość okazała się jaśniejsza niż myśli X-a . Po dawno zmarłej mamie pozostały w banku jakieś oszczędności, o czym do tej pory nie miał zielonego pojęcia. Zadowolony, bo był jedynym matki spadkobiercą, już widział siebie podejmującego pieniądze. Okazało się to jednak wcale nie takie proste. Najpierw bank – aby w ogóle rozpocząć rozmowy – zażądał od niego udowodnienia, że rzeczywiście jest jedynym spadkobiercą. W ekspressowym więc tempie X przekopał cały swój dom i… potrzebnego dokumentu nie znalazł.
Przez te kilkanaście lat przepadł bez śladu i już. Siadł, pomyślał i wymyślił, że w sądowych archiwach nie takie rzeczy są przechowywane, więc postanowienie o jego spadku też powinno tam być. Pojechał do sądu, złożył podanie o odpis, wniósł stosowną opłatę i zaczął czekać, tym razem na – zawierający potrzebny mu dokument – list z sądu. Czekał miesiąc! Trzymając w garści papier potwierdzający jego prawo do spadku, dziarsko pomaszerował do banku. Liczył po cichu, że w końcu dowie się o jaką kwotę chodzi, bo do tej pory było to bankową tajemnicą, której w żaden sposób nie udało mu się przeniknąć. Bardzo miłe panie bankierki oznajmiły mu jednak, że potrzebny jest jeszcze akt zgonu szanownej nieboszczki – aktualny! Czyli broń Boże nie z roku, w którym zeszła z tego świata, a bieżącego 2013. X pamiętał, że mamusi żarty raczej się nie trzymały i na pewno spoczywa tam gdzie 18 lat temu ją złożono, ale mus to mus – poszedł do Urzędu i aktualny (!) odpis aktu zgonu uzyskał. Jednak gdy w banku zakomunikowano mu, że musi jeszcze dostarczyć z Urzędu Skarbowego zaświadczenie o naliczeniu (bądź nie) stosownego podatku, zaczął poważnie zastanawiać się nad zmiennością charakteru kobiet, które to poważne za życia, zmieniają się w psotliwe figlarki po jego zakończeniu. Zaczął nawet szukać w myślach zdarzenia, którym by podpadł mamie jeszcze za jej życia, a przez które to, stawia mu wciąż nowe i nowe przeszkody w dotarciu do zdeponowanej w banku kasy. Prawie pewien był już bowiem, że to jej sprawka.
Aby nie jechać na darmo do skarbówki, zadzwonił tam najpierw, pytając co ma w takim przypadku zrobić. Osłupiałe urzędniczki fiskusa – po szybkiej i burzliwej (słychać było w słuchawce) naradzie, stwierdziły, że pierwszy raz słyszą aby przed otrzymaniem czegokolwiek płacić podatek i w ogóle sprawa jest mocno przedawniona, bo Państwo może nas rozliczać tylko do pięciu lat wstecz. Ale skoro wewnętrzne przepisy bankowe czegoś takiego wymagają to można przyjechać i po wniesieniu podania i stosownej opłaty skarbowej, zaświadczenie wydadzą. X pojechał, podanie napisał, opłatę wniósł i dowiedział się, że… w Urzędzie Skarbowym oczekiwanie na załatwienie takiej sprawy trwa długo – mają na to miesiąc! Nogi się pod nim w kolanach ugięły, co urzędniczki najwyraźniej wzięły za próbę uklęknięcia przed nimi, bo kazały mu poczekać pół godziny i… zaświadczenie odebrać. Jak na skrzydłach (zapominając o fotoradarach) pognał do banku aby zdążyć przed jego zamknięciem i – prawie już jego – gotówkę odebrać. Niestety, bardzo uprzejme panie z banku kazały mu przyjść nazajutrz, ponieważ muszą jeszcze raz dokumenty wszystkie przejrzeć, stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że jest wszystko co bankowa instrukcja w takich przypadkach nakazuje i dopiero wtedy pieniądze wypłacą. X, choć ni w ząb instrukcji nie pojmował, musiał się jej podporządkować i grzecznie potwierdził, że owszem, zatroskane o rzetelne wypełnienie przepisów bankowych panie rozumie i przyjdzie jutro. Idąc następna dnia do finansowego przybytku, z niepokojem zastanawiał się co jeszcze nowego stanie na przeszkodzie w podjęciu, jego przecież już, pieniędzy.
Odetchnął głęboko gdy okazało się, że tym razem wystarczy tylko okazać dowód, podać NIP i podpisać stertę papierów. Pieniądze, po ponad dwóch miesiącach załatwiania formalności – na kilka dni przed św. Mikołajem – były jego! Jako, że X był człowiekiem o dość staroświeckich zasadach, poczuł potrzebę podziękowania mamie za nieoczekiwany prezent. Wziął znicz i udał się na cmentarz gdzie ona spoczywa i po zapaleniu światełka zadumał się nad kilkoma sprawami. Znał mamę z poszanowania w trudzie zapracowanych pieniędzy więc pomyślał, że matula celowo tak wszystko z tamtego świata zakręciła aby zbyt łatwo ich nie dostał bo wtedy lepiej je doceni. Z drugiej strony, zastanawiało go skąd u licha – wiekowa już w chwili śmierci – mama wiedziała jakie teraz w bankach obowiązują przepisy i jak to zrobiła, że pieniądze dostał w sam raz na mikołajowy prezent. Gdy jeszcze uzmysłowił sobie, iż kwota 1900 zł, jaka nieoczekiwanie spadła mu dosłownie z nieba, w większości składa się z odsetek od dwadzieścia lat temu pozostawionych przez mamę na oszczędnościowym koncie kilku złotówek, poczuł na plecach lekkie mrowienie i usłyszał (a przynajmniej tak mu się wydawało) w podmuchach wiatru chichot. Nikt mu już teraz nie przetłumaczy, że nie istnieje życie pozagrobowe, a bliscy zmarli nie wpływają na życie żywych.
I tylko czasem jeszcze się dziwi, iż to bank z Urzędem Skarbowym, instytucje bardzo przecież dalekie od spirytycyzmu, potrafiły go o tym przekonać.
—
TTKW
Noooo coś w tym jest 🙂