Don't Miss
Home » Felietony » Samiec alfa – polish edition

Samiec alfa – polish edition

Miało być jak zawsze. Przekonujące zwycięstwo właściwej partii, przekonujące i bolesne baty dla namiastki czegoś, co nazywa się opozycją (wiadomo, że w każdym szanującym się demokratycznym państwie jakaś tam opozycja przecież musi być). Jak się to mówi – strzeżonego Pan Bóg strzeże, więc, żeby było wszystko pewne. Mądrzy, odpowiedzialni i zatroskani o dobro państwa ludzie, dosypali głosów dla właściwej partii. Wsio poszło charaszo, tylko jakoś ludzie nagle nie wiadomo z jakiego powodu zaczęli się burzyć. Jakieś manifestacje, pochody, żądania unieważnienia wyborów. Banda oszołomów. Trochę duża banda, ale damy radę. Premier Putin byle czego się nie boi. Państwem rządzi, a przy okazji to sobie jakiegoś tygrysa upoluje, to z morza starożytną amforę wyciągnie, to niedźwiedzia powali technikami judo – prawdziwy samiec alfa. Inaczej mówiąc – pierwszy samiec Rosji. W czasie demonstracji w panikę nie wpadł, tylko spokojnie się rozrywać poszedł. Putin też człowiek, rozerwać się potrzebuje. Jak go zapytali w telewizji co robił w czasie tych demonstracji, odpowiedź miał szczerą – w hokeja sobie grałem. No i uroczy, putinowski uśmieszek, od którego robi się zimno. To taka elegancja w stylu wschodniej satrapii. Normalne w tamtym rejonie świata. Nigdy inaczej nie było.
Nie mógł powiedzieć: pracowałem wykonując swoje liczne obowiązki, których przecież na takim stanowisku nigdy nie brakuje. Musiał ostentacyjnie pokazać, co to ja nie jestem. A obywatele, to tak mnie przejmują jak mniej więcej wszy. Szkoda dla nich czasu. Zwłaszcza czasu samca alfa. Patrzcie i podziwiajcie. Tysiące protestuje, a ja sobie akurat wtedy w hokeja gram – i co mi zrobicie? Wschodnia mentalność i obyczaje. W zachodniej kulturze taka prymitywna zagrywka żadnemu poważnemu politykowi do głowy by nie przyszła, bo jakby nie patrzeć, to wyraz pogardy dla obywateli. W Rosji jednak jest przyjętym standardem. Bo w Rosji pojęcie obywatel znaczy jednak raczej poddany. To zdecydowanie bardziej oddaje faktyczną pozycję mieszkańców w stosunku do władzy. Z poddanymi się nie dyskutuje, tylko podaje rękę do pocałowania, albo (tym niezadowolonym) pięść do powąchania. To powinno wystarczyć, bo jest przecież demokracja.
Koniec roku 2011 w naszym pięknym i sprawnie zarządzanym kraju. Państwie, które zawsze i pod każdym względem zdaje egzamin. Życzenia świąteczne, jak zawsze, zaczynają się zwyczajowym: dużo zdrowia. Jeszcze nigdy nie były tak potrzebne. Oby się spełniły te życzenia, bo z systemu opieki zdrowotnej, stopniowo pozostają tylko życzenia. Jak sytuacja zdrowotna jest poważniejsza, to mogą być szczere życzenia zdrowia, najszczersze życzenia, albo gorące życzenia. Metody konwencjonalne, czyli recepta na właściwe lekarstwo obarczona jest bardzo dużym ryzykiem. Na trzy dni przed końcem roku Ministerstwo Zdrowia ogłosiło na swojej stronie internetowej listę leków refundowanych. Przekopali do góry nogami cały system. Powiedzmy , instrukcja obsługi tego nowego systemu liczy sobie ponad trzysta stron wydruku. Na dokładkę ustawa obmyślona przez poprzednią ministerkę zdrowia (to tak po genderowemu) Panią Ewę Kopacz, przerzuciła odpowiedzialność za wszelkie nieprawidłowości na lekarzy. Jak wypiszą lek na z niewłaściwym poziomem dofinansowania, to zapłacą z własnej kieszeni. Sprytne. O dobro kasy państwowej trzeba dbać. Lekarze jednak aż tak głupi znowu nie są. Szybko się zorientowali, że praktycznie nie mają narzędzi do sprawdzenia czy pacjent jest ubezpieczony, no i ten spis leków, który na którą chorobę itp. Bo trzeba wiedzieć, że w nowoczesnym państwie najbardziej na medycynie znają się nie lekarze, tylko urzędnicy. Dlatego wyrychtują instrukcję na kilkaset stron, a lekarz ma z odpowiedniej tabeli dobrać odpowiedni lek – to chyba też oczywista oczywistość. Jako się rzekło, medycy zorientowali się, że władza szykuje im pocałunek śmierci, więc wszczęli gwałtowny protest. Też normalne. Nikt nie będzie narażał przyszłości swojej i swojej rodziny na finansowe bankructwo tylko dlatego, że akurat władza tak sobie umyślała. Premier Tusk wprost nie mógł uwierzyć, że ktoś śmiał być niezadowolony, skoro on jest zadowolony.  Nałożył więc na fizjonomię najbardziej surowego ze swojej kolekcji, podkręcił „r” na bardziej stanowcze (a człek jest wojenny i przerazić potrafi) i zagroził bezczelnym medykom, że – jak się to mówi – w kamasze ich pośle. Innymi słowy pogoni im kota. Co prawda, tu jeszcze, mimo wszystko, nie Rosja, ale zawsze można zaryzykować wypróbowanej u wschodniego przyjaciela i mentora techniki. A nóż się uda? Fajnie by tak było sobie trochę posamcować, jak rosyjski odpowiednik. Niestety, jak wchodzi w grę kasa, zwłaszcza własna kasa, to żadne straszenie kamaszami na wiele się nie zda. Jeden ze znajomych wnerwionych lekarzy powiedział: niech spróbuje, to go lekarze nogami obutymi w te kamasze, kopną w …..miejsce, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Może wreszcie oprzytomnieje (tu seria niecenzuralnych słów określanych w prawniczej nomenklaturze jako „powszechnie uznane za obraźliwe”). Sam premier, po głębszym przemyśleniu doszedł być może do podobnego wniosku i postanowił jednak nie ryzykować naruszenia czci i godności swojej osoby. Zlecił, żeby szybciorem poprawić tę spapraną ustawę i …..zabrał się do ważniejszych zajęć.
Lekarze mając nad karkiem finansowy miecz Damoklesa, wypisują recepty z pieczątkami „refundacja do decyzji NFZ”, pacjenci chodzą od apteki do apteki i usiłują wyżebrać leki. Krótko mówiąc: u drzwi Twoich stoję Panie, czekam na Twe zmiłowanie. Jak Polska długa i szeroka, zamieszanie, nerwy, przekleństwa, płacz. Reforma może i w zamyśle dobra, wprowadzana jest jakby nogami, a nie głową.
Co robi w takiej sytuacji Donald Tusk, liczący sobie już 55 wiosen, a więc trochę więcej niż pięć, i – jakby kto nie wiedział – sprawujący urząd Prezesa Rady Ministrów? Oczywiście, jak przystało na wielkie panisko na włościach …….ubiera majcięta i kopie w piłkę na orliku. W hokeja nie gra, bo może nie umie, a i łatwiej można być wyślizganym na tym lodzie. Ale w piłę zawsze można pokopać. Sport to zdrowie. Piłka z rana jak śmietana (chyba o piłkę chodziło). Jakby obywatele premiera naśladowali, to by nie chorowali i nie biegali po wrednych lekarzach i aptekarzach. Nie chcecie w piłkę grać, to nie miejcie pretensji. Poza tym, jak się ma ważne stanowisko i poważną międzynarodową pozycję i takiż sam szacunek, to trzeba trzymać fason. Przyjaciel Wołodia gra na nerwach niezadowolonym obywatelom grając w hokeja, co mu poziom szacunku wyraźnie podnosi. Donaldowi też wypada chociaż w piłkę pograć, jak wściekli lekarze, aptekarze, no i ta cała nieistotna większość, czyli wiecznie schorowani i niezadowoleni obywatele, ośmielają się atakować majestat władzy tak odpowiedzialnej. Niech widzą, że władza jednak nie strachliwa. Niech wiedzą gdzie ich miejsce na liście priorytetów i się szacunku uczą. Trzeba wreszcie trochę kultury wprowadzić. Pogramy, a potem się popatrzy w te papiery, skoro już lud tak usilnie prosi. Władza serce wielkie ma, ale nie pali się przecież.
Minister zdrowia nawet nie zdążył radośnie pokręcić się na swoim nowym fotelu. Nie zdążył do wszystkich kumpli zadzwonić …… łączę rozmowę z Panem Ministrem (ale frajda, jak kumple z wrażenia ślinę przełykają, że aż w słuchawce słychać). Na dzień dobry spadł na niego ciężar osiągnięć poprzedniej ministerki, obecnie piastującej w nagrodę, zaszczytną funkcję Marszałka Sejmu. Zamiast ministrowania harówa: uzgodnienia, negocjacje, podpisywanie ustaleń, a potem robienie i tak po swojemu (normalne przecież). Ustalono, że lekarze nie będą karani i tak samo będzie z aptekarzami. Aptekarze jednak popełnili karygodny błąd – nie protestowali. To, oględnie mówiąc, nie było roztropne.
A mówiąc wprost – było głupie. Protestowanie jest częścią naszej tradycji i dziedzictwa narodowego, wypracowanego w ciągu stuleci bolesnych doświadczeń z władzą. Trzeba protestować i walczyć, albo się zostanie zjedzonym. Tak to już niestety jest. Głupota jest najdroższym towarem na świecie, no i padło na aptekarzy – muszą zapłacić. Ustalenia były co prawda inne, ale śmierć frajerom! Nie umiecie walczyć o swoje, to płaćcie. W projekcie nowelizacji ustawy, rząd nie wykreślił odpowiedzialności aptekarzy.
W przeciętnym kraju (takim zupełnie przeciętnym, nie tak ekstremalnie wyjątkowo sprawnie rządzonym jak nasz), władza państwowa jest powoływana po to, żeby ułatwiać obywatelom życie. W naszym jest po to, żeby obywatelowi jak najbardziej to życie obrzydzić, albo chociaż uprzykrzyć. Odnosi się czasem wrażenie, że to wręcz twór po prostu wrogi. Obywatel nie może mieć zaufania do państwa, musi się zawsze podejrzliwie i uważnie przyglądać co władza robi i bronić swojego. Niestety, najczęściej ma rację, kiedy tak robi. Władza z kolei robi co może, żeby ten brak szacunku i zaufania do państwa zawsze utrzymywał się na odpowiednio wysokim poziomie. Pycha, buta i maniery stosowne dla wschodniej satrapii. Do tego poziom odpowiedzialności jak u bywalców przedszkolnej piaskownicy.
Różne rzeczy już w ostatnich latach widział nasz kraj. Wszystkie podobno jak najbardziej normalne, bo państwo nasze, jako się rzekło, zawsze zdaje egzamin. Wszystko ma jednak swoje granice. Być może kiedyś w telewizji przyjdzie nam zobaczyć widok jak doprowadzony do ostateczności obywatel, któremu już wszytko jedno, bo nie ma na lekarstwo dla ciężko chorego dziecka, po wycałowaniu wszystkich klamek w przychodniach i aptekach, a akcie desperacji wtargnie na orlika, złapie za ucho premiera w majciętach, i kijem wysmaruje mu pośladki. Nie będzie to żaden zamach stanu, tylko zwyczajne przestępstwo przewidziane w przyjętej w poprzedniej kadencji ustawie antyklapsowej. Być może właśnie dlatego ta bezmyślna ustawa została pod groźbą partyjnej dyscypliny przyjęta, żeby chronić integralność tej jakże ważnej części ciała premiera i jego ministrów. Trzeba jednak uważać, bo jak się przegnie, to żadna ustawa nie pomoże i tak się sromotnie skończy samcowanie alfa. Historia tego uczy, a nasz premier jest przecież historykiem.


Jan Waresiak

Podobne artykuły
„%RELATEDPOSTS%”