Za sprawą Pawła Kukiza rozpaliła się w Polsce dyskusja o potrzebie zmiany systemie wyborczym. Nie ulega wątpliwości, że sposób głosowania, progi wyborcze, sposób liczenia głosów, jest duszą demokracji. O uczciwości, pełnej transparentności i rzetelności liczenia głosów nawet nie wspominam, bo to źrenica całego systemu. System powinien być tak zbudowany, żeby nikomu nawet do głowy nie przyszło że wybory mogły być sfałszowane. Możemy się spierać czy wybór był dobry czy zły, ale przenigdy nie powinniśmy się zastanawiać czy oddane głosy były uczciwie policzone. Jeżeli takie podejrzenia się pojawiają, bo na zdrowy rozum widać, że coś jest nie tak, to wrzaskiem i ośmieszaniem adwersarzy nie zostaną usunięte. Wręcz przeciwnie, w ten sposób jedynie utrwala się wrażenie, że coś jednak było na rzeczy.
Tak czy inaczej obecny system wyborczy w coraz mniejszym stopniu odzwierciedla wolę wyborców i w swojej istocie służy wąskiej grupie partyjnych bonzów. Sam akt wyborczy staje się kosztownym teatrem w którym wyborcy robią jedynie za statystów.
Pozostawiam na boku rozważania czy jednomandatowe okręgi wyborcze, czyli słynne JOW-y promowane przez Pawła Kukiza, to będzie właśnie lekarstwo na całe zło. To osobny temat i warto rozważyć wszystkie warianty, jeżeli w wyniku wprowadzonych zmian naprawdę ma nastąpić upodmiotowienie społeczeństwa. Żeby się nie okazało, że po dokonaniu tej rewolucji, w Sejmie zasiądą przedstawiciele tych samych partii tylko w jeszcze większej ilości, a promotorzy pomysłu JOW-ów pozostaną ręką w nocniku, czyli inaczej mówiąc, Kukizowi zostanie pokazane kuku. W każdym razie o zaletach i wadach JOW-ów usłyszymy już niedługo, bo odchodzący prezydent zafundował nam za sto milionów referendum między innymi w tej właśnie sprawie, więc wkrótce ruszy kampania i wyborcy dowiedzą się o JOW-ach tyle, że będą mogli napisać pracę magisterską z politologii.
Nie ulega wątpliwości, że oczekiwanie zmian jest ogromne i w pełni uzasadnione. Dotychczasowy system po prostu gnije i powinien być zmieniony. Można go zastąpić JOW-ami, ale jest też wiele innych elementów, które mogłyby zmienić system w dużo poważniejszym stopniu niż JOW-y, które tak w naprawdę mogą niczego nie zmienić. Żebyśmy znowu nie usłyszeli „ile to się musiało zmienić, żeby nic się nie zmieniło”. JOW-y mają swoje zalety, ale mają też ogromne wady, których nie można nie dostrzegać, bo nie chodzi o zmiany dla zmian, tylko o zmiany dla uzdrowienia obecnego patologicznego stanu.
Jednym z takich istotnych elementów który może coś istotnie zmienić jest zlikwidowanie zakazu łączenia stanowiska parlamentarzysty ze stanowiskiem w samorządzie. Obecnie nie można być posłem czy senatorem i jednocześnie wójtem, burmistrzem, starostą czy prezydentem miasta. Dlaczego? Nie wiadomo konkretnie dlaczego. Prawdopodobnie nie można łączyć tych stanowisk dla dobra Ojczyzny, bo oczywiście nikt nie ma wątpliwości, że troska o dobro Ojczyzny jest dla naszych elit zawsze najwyższym nakazem. Martwią się o tę Ojczyznę zawsze i wszędzie. Nawet skromnego obiadku nie mogą zjeść w spokoju, tylko wciąż o pomyślności Ojczyzny rozmawiają pomiędzy jednym a drugim kęsem, co mogliśmy osobiście usłyszeć na „taśmach prawdy”. Ale to tak na marginesie.
Wracając ad rem – samorządowcy mają ogromne doświadczenie nabyte drogą codziennej praktyki, niejednokrotnie bardzo bolesnej. W parlamencie byliby ogromnym wsparciem. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że poseł który jeszcze dodatkowo jest wójtem czy burmistrzem, a więc osobą która realnie patrzy na świat przez pryzmat konkretnych wyzwań z którymi musi sobie na co dzień radzić oraz posiada pewien prestiż i uznanie społeczne skoro w bezpośrednich wyborach zdobył mandat zaufania swojej społeczności, będzie o niebo lepszym i przydatnym posłem niż nieszczęśnik nazywany obecnie Anna Grodzka, czy poseł Stefan Niesiołowski – przewodniczący Sejmowej Komisji Obrony, który czołgi Leopardy nazywa Leonardami.
Nie wiadomo czemu konkretnie ma służyć ten zakaz. Na pewno nie jest to troska o samorządy, które osierocone przez wójtów i burmistrzów wyjeżdżających często do Warszawy, popadłyby w ruinę. W czasach gdy elektroniczne środki łączności pozwalają ludziom w kilka sekund skontaktować się nawet z najodleglejszych regionów świata, nie ma najmniejszego znaczenia czy wójt siedzi w swoim gabinecie za ścianą, czy kilkaset kilometrów dalej. Decyzje mogą być podejmowanie i komunikowane współpracownikom. Argument, że to za wiele obowiązków dla jednego człowieka również łatwo można obalić. Po prostu jak sobie nie będzie radził, to mieszkańcy w kolejnej kadencji powiedzą mu „wiesz co, ty się lepiej zdecyduj co chcesz robić, bo nam taki wójt nie jest potrzebny”, czyli inaczej mówiąc kariera multistołkowca skończy się w sposób naturalny i nie trzeba w tym zakresie żadnych zakazów. Poza tym przykład obecnego ministra zdrowia Mariana Zembali też jakoś temu przeczy. Człowiek jest pełnoetatowym ministrem, dodatkowo okupuje dwa inne etaty, jest też radnym w sejmiku i jeszcze prowadzi osobiście działalność gospodarczą i jakoś sobie z tym radzi. Fakt, że nie każdy jest Zembalą, ale funkcję posła z funkcją wójta można pogodzić nawet jak się Zembalą nie jest.
Pozbawienie samorządowców możliwości bycia równocześnie parlamentarzystami, to ogromna strata dla jakości stanowionego prawa. Jestem przekonany, że licząca np. ok. 30% składu posłów grupa czynnych samorządowców we wszystkich partiach znajdujących się w Sejmie, byłaby doskonałym kapitałem zdrowego rozsądku w tym bardzo obecnie odrealnionym parlamentarnym towarzystwie. Niejedna bezsensowna ustawa nie miałaby najmniejszych szans na przyjęcie. Bezmyślne wrzucanie na barki samorządów kolejnych obowiązków bez zapewnienia środków na ich realizację zostałoby zakończone, bo żaden wójt, burmistrz, starosta czy prezydent miasta, mając opinię i wyliczenia swoich pracowników, z jakiejkolwiek by partii nie był, nie zagłosuje przecież przeciw sobie samemu, bo to by było strzelenie sobie w stopę, a czasem to nawet w głowę. Partyjni bonzowie i ich totumfaccy musieliby troszkę ochłonąć w swoich zapędach w obszarze „dziel i rządź”.
Obecny zakaz łączenia funkcji w samorządzie służy wyłącznie po to aby partyjni bonzowie mogli na krótkiej smyczy trzymać posłów. Taki poseł który żyje wyłącznie z posłowania martwi się tylko o to aby nie podpaść Prezesowi, Przewodniczącemu albo Wielkiemu Wezyrowi swojej partii, bo wtedy zostanie wykopany z listy wyborczej, albo umieszczony na tzw. „niebiorącym” miejscu, albo obetnie mu się fundusze partyjne na kampanię i będzie lipa totalna. Taki poseł zagłosuje więc tak jak mu każą. Bez mrugnięcia okiem pośle do klozetu wniosek o referendum nawet podpisany przez kilka milionów obywateli i jeszcze wydrze japę na wnioskodawców „a wy nie powinniście siedzieć w domu i dzieci bawić?!”. Inny odrzuci obywatelski projekt ustawy o zakazie aborcji i wytłumaczy ten swój moralny szpagat bardzo osobliwie: „ja nie jestem za aborcją, jestem tylko przeciw ustawie zakazującej aborcji”. Zrobi wszystko co każą, bo jest na łasce i krótkiej smyczy u swojego partyjnego właściciela.
Inaczej ma się sprawa z posłem który byłby równocześnie czynnym samorządowcem. Taki poseł po pierwsze, zna się na wielu sprawach (począwszy od podatków przez oświatę, a na sprawach budowlanych kończąc) i głupot nie można mu wcisnąć, a po drugie ma mocniejszą pozycję. Nie musi trząść portkami przed Prezesem, Przewodniczącym czy Wielkim Wezyrem, bo ma z czego żyć i zawsze może wrócić do swojego samorządu w przypadku kiedy absolutnie nie da się szefostwa przekonać, że niektóre rozwiązania są nie do przyjęcia. Z drugiej strony, Prezes też musiałby się z takim posłem bardziej liczyć, bo jest to jednak człowiek z poważną pozycją społeczną w swoim środowisku, która w liczbach bezwzględnych może oznaczać kilka, albo nawet kilkadziesiąt tysięcy głosów, a tego nikt zlekceważyć nie może, bo konkurencja czuwa i chętnie zaproponuje na swojej liście dobre miejsce znakomitemu kandydatowi który taki kapitał głosów ze sobą przyniesie. No i to jest właśnie cały problem – partyjni bonzowie jak niepodległości będą bronić prawa, które posłów oddaje de facto na ich wyłączną łaskę i dyspozycję. Sam system wyborczy jest bardzo upośledzony, a już metody tworzenia list wyborczych przez partie tyle mają wspólnego z demokracją co krzesło z krzesłem elektrycznym. Krótko mówiąc, właściciele partii po prostu robią co chcą. Powinny być ustalone przez prawo ścisłe zasady zgłaszania kandydatów na posłów. Żadnych prywatnych partyjnych wynalazków! Partie które nie stosowałyby się to tych transparentnych i konkretnych przepisów, nie powinny mieć prawa do żadnych dotacji ze środków publicznych bo są w istocie instytucjami niedemokratycznymi, jakimiś czebolami o dziwnych zasadach funkcjonowania.
Zakaz łączenia stanowisk w samorządzie i w parlamencie nie da się uzasadnić żadnym racjonalnym powodem. Jedno drugiemu nie przeszkadza, a wręcz można powiedzieć że bardzo pomaga i podnosi poziom kompetencji parlamentarzystów. Powinno się zaskarżyć ten zapis do Trybunału Konstytucyjnego jako niezgodny z konstytucją, bo ogranicza swobodę obywateli zarówno bierną jak i czynną do dokonywania swojego wyboru. Zakaz ten nie ma żadnego rozsądnego uzasadnienia. Nie może być tak, że wydaje się bezzasadne ograniczenia według zasady: nie bo nie i tak. Wszystko, a zwłaszcza ograniczenia, czyli w pewnym sensie umniejszenie praw obywatelskich, powinny być dokonywane tylko w ostateczności i zawsze bardzo poważnie uzasadnione i tym uzasadnieniem nie może być dobro partyjnych bonzów, które swoje partie traktują jak półprywatne latyfundia.
—
Jan Waresiak
Juz mielismy Japonie Irlandie a teraz bedziemy miec drugi Dubaj tylko idz petencie do urzedu a sie dowiesz ze wartasz mniej niz pies
Zapomnieliście dodać ze poseł który jest także czynnym samorządowcem prócz tego ze zna się na podatkach i oświacie, jest tez na pewno wybitnym ekonomista, bankowcem, prawnikiem. Chyba ze nie wyłapałem ironii w tym ze samorządowcy znają się na podatkach to przepraszam