Don't Miss
Home » Felietony » Słoneczny patrol, bajkowe życie!

Słoneczny patrol, bajkowe życie!

Jakie kwalifikacje musi posiadać ratownik wodny? Kurs trwa tylko 60 godzin i już się ma zawód. To naprawdę łatwe, bo zdobycie jakichkolwiek konkretnych kwalifikacji zawodowych wymaga chodzenia przez kilka lat do szkoły, a tu proszę – 60 godzin i już jest zawód! Tak może pomyśleć ktoś kto nie ma bladego pojęcia jakie obowiązki ciążą na ratowniku wodnym i już od razu widać, że zatrudnić kogoś takiego i pozostawić pod jego “opieką” Klientów byłoby bardzo ryzykowne.

Jeżeli przepłyniesz 200 m nie zatrzymując się i uważasz to za osiągnięcie, nie myśl, że nadajesz się na ratownika. Aby zostać ratownikiem trzeba posiadać umiejętność pływania bardzo długich dystansów bez, żadnego zmęczenia! Sto basenów? To w sumie tylko dwa i pół kilometra, taki dystans powinieneś przepłynąć bez żadnego halo, bez zmęczenia, co najwyżej czując się porządnie rozgrzany. Wbrew pozorom samo pływanie nie jest najtrudniejsze w zawodzie ratownika wodnego. Celem jest przecież ratowanie ludzi, a nie pływanie jako takie. Ponoć obecnie wystarcza posiadanie tzw. ”żółtego czepka” aby uznać że kandydat wystarczająco dobrze umie pływać, aby aspirować do zdobycia kwalifikacji ratownika. ktoś kto to wymyślił, powinien się chyba w czółko klepnąć! To najłagodniejsze co przychodzi do głowy, kiedy się widzi jak niektórzy lekko podchodzą do ludzkiego życia. Ratownik musi się wykazać nie tylko zwyczajną dobrą umiejętnością pływania, w tej pracy chodzi o coś więcej.

Zdarzały się niejednokrotnie przypadki gdzie walka z oszalałym z przerażenia topielcem kończyła się tragedią dla ratownika. Zdarzały się przypadki, gdzie skrajnie wyczerpany ratownik uratował czyjeś życie, a sam utonął. Był przypadek, że zginął ratownik ratujący życie tonącej dziewczyny. Przerażona ofiara wymachując rękami, przecięła mu ostrymi paznokciami żyłę w pachwinie – ratownik wykrwawił się w kilka minut! Nie było żadnych szans go uratować! Ratownik to nie praca, to służba!

Kurs na ratownika wodnego jest bardzo wymagający i nie każdy zakończy go pozytywnie. Gdy ja wraz z kolegami z sekcji pływackiej z Brzeska rozpoczęliśmy wyrabianie swoich uprawnień w 2009 roku byliśmy bardzo zaskoczeni jego przebiegiem. Trzeba powiedzieć bez żadnej fałszywej skromności, że pływać umieliśmy wszyscy perfekcyjnie. Był to stopień młodszego ratownika wodnego. Obecnie taki stopień już nie istnieje, bo został zlikwidowany, ale wtedy jeszcze był.

Większość ratowników pracuje na krytych obiektach, jednak żaden kurs nie odbywa się w takim ośrodku, my robiliśmy go na jeziorze Dwudniaki.

Nasz kurs prowadził pan Marcin Kacer, ten sam który jest teraz trenerem Wojtka Wojdaka, i pod którego okiem szlifowaliśmy przez kilka lat umiejętności pływackie. Nie wdając się w szczegóły, można powiedzieć, że nazwisko Kacer jest (i wtedy też było) gwarancją najwyższego poziomu nauczania, ale również i ogromnych wymagań w stosunku do uczniów. Jak więc jak można się domyślić, poziom kursu był bardzo wysoki.

Dla ludzi przyzwyczajonych do pływania w niemal idealnie przejrzystej wodzie basenowej o stałej temperaturze, zimna i zupełnie mętna woda w jeziorze była nie małym szokiem. Poranna rozgrzewka zaczynałą się od przepłynięcia okrążenia wokół całego jeziora. Łącznie było to ok. 1 kilometra. Pan Marcin Kacer płynął łódką, a my całą grupą za nim. Na końcu asystent – ratownik z bojką.

Uczyliśmy się samodzielnego holowania poszkodowanego, jak również we dwóch holowania tzw. “zmęczonego pływaka” który był w środku i trzymał się rękami ratowników, którzy płynęli po jego bokach i go holowali. Nauka podjęcia osoby znajdującej się pod wodą była równie ważna. Na egzaminie trzeba było znaleźć i wyłowić z dna jeziora manekin ważący 80 kilogramów, na nim też uczyliśmy się jak dopłynąć z topielcem do brzegu. Nie było to łatwe, bo trzeba było zanurkować na kilka metrów z otwartymi oczami w mętnej wodzie i wypatrzeć gdzie ten manekin jest.

I żeby było jasne: nie można było używać okularków pływackich. Cały kurs był w roku 2009, miałem wtedy 14 lat, więc było to tym trudniejsze że sam manekin był ode mnie oraz kolegów sporo cięższy, no ale przecież ratownik musi dać sobie radę z wyłowieniem każdego. Poza tym wszyscy uczestnicy, mimo młodego wieku, mieli już za sobą kilka lat pływania w sekcji sportowej i w wodzie czuli się naprawdę całkiem swobodnie. Tak więc daliśmy radę. Zaletą manekina było to, że się nie ruszał i nie przeszkadzał. Mogliśmy to docenić kiedy przyszedł czas na naukę “walki” z topiącą się osobą. Właściwie chodziło o naukę takiego podpłynięcia do tonącego aby go obezwładnić za pomocą chwytu ratowniczego i doholować w bezpieczne miejsce, a zarazem samemu nie dać się złapać, bo wtedy szanse na uniknięcie tragedii maleją niemal do zera. Głębokie na 5 m jezioro gwarantowało, że nie mogliśmy liczyć na oparcie dna, a Andrzej Urban specjalnie oddelegowany do grania tej roli, jako doświadczony ratownik doskonale wiedział jak dać kursantom popalić. Kto zna Andrzeja Urbana, który wygląda jak gladiator i pływa doskonale, może sobie wyobrazić jak wyglądała taka “walka” w głębokim jeziorze.

Kurs ratownika wodnego dostarcza potrzebnej wiedzy, ale nie jest jedynym który trzeba mieć aby móc pracować. Potrzebna jest również dodatkowa kwalifikacja związana z wodą lub ratownictwem, może nią być np. patent żeglarski lub motorowodny. Aby ratownik mógł właściwie wypełniać swe obowiązki musi również ukończyć kurs Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy, co chyba nikogo nie powinno dziwić.

Całość potrzebnych szkoleń i kursów to koszt około 1500 zł, tak więc nie są to małe koszty które już na starcie uszczuplają budżet przyszłego ratownika. Zdarzają się, co prawda przypadki (zwłaszcza ostatnio w Brzesku), kiedy zdesperowany potencjalny przyszły pracodawca nie mogąc znaleźć chętnych do pracy, kusi obietnicą pokrycia kosztów potrzebnych kursów. Jednak ukończenie kursu i ruszenie od razu na samodzielne stanowisko nie jest dobrym pomysłem. Odpowiedzialność za ludzkie życie wymaga doświadczenia którego nie da się zdobyć na żadnym kursie. To trochę tak jak z lekarzem – każdy woli być leczony przez doświadczonego specjalistę niż przez młodego lekarza zaraz po studiach, nawet gdyby był pełen zapału, entuzjazmu i najlepszych chęci. Gdyby ktoś musiał się poddać np. operacji serca, lub gdyby taka operacja miała dotyczyć dziecka, lub kogoś z najbliższej rodziny, to wolałby żeby ją wykonał doświadczony kardiochirurg, czy taki, dla którego będzie to pierwsza taka operacja w życiu?

Każdy wie jak to jest gdy “nowy” przychodzi do pracy, niby pracuje dobrze ale jednak to nie to samo. Wielogodzinna czujność którą muszą się wykazać wyrabia niezwykłą spostrzegawczość, ratownik wodny z długoletnim stażem od razu jest w stanie wyczuć która ze znajdujących się w wodzie osób pływa na tyle dobrze, że nadaje się do pływania na głębokiej części basenu. Prowadzi to często do niemiłych sytuacji, gdy osobą która ewidentnie nie nadaje się na głębię jest proszona o jej opuszczenie, gdyż ratownicy nie chcą ryzykować przytopieniem kogoś, mając do upilnowania jeszcze wielu innych użytkowników. Osoba taka najczęściej opuszcza basen bardzo zbulwersowana i opowiada później znajomym o “chamstwie ratowników”, “dziwnych regulaminach” itd. itd. Efekt Krugera-Dunninga cały czas działa i ciężko jest przyznać się przed samym sobą, że czegoś się nie potrafi. Ciekawe że najbardziej kłopotliwe są nie dzieci, tylko starsze osoby, które – wydawałoby się – powinny mieć więcej rozumu i odpowiedzialności. Najlepszy ratownik, to nie ten który potrafi przeprowadzić błyskawiczną akcję ratunkową, ale taki który potrafi zapobiec zagrożeniu zanim ono w ogóle wystąpi. Do tego potrzeba wieloletniego doświadczenia, którego nie zdobędzie się na kilkudziesięcio godzinnym kursie – to przychodzi z czasem. Po kilku latach takiego treningu ratownik wodny nawet jak z kimś rozmawia, to niejako automatycznie ‘skanuje” powierzchnię wody. niektórzy mówią, że kiedy mają wolne to nie lubią jechać gdzieś nad jezioro, bo praktycznie od razu wchodzą w swoją rolę ratownika i zaczynają obserwować wszystkich uczestników znajdujących się wokoło. Bywa i tak, że zdesperowana dziewczyna (albo żona) mówi “weź się wreszcie odwróć plecami do tego cholernego jeziora!”. Ratownik to nie tylko sam kurs, ale specyficznie wytrenowane przez lata umiejętności.

Można powiedzieć, że praca na krytej pływalni nie wymaga aż takich umiejętności. Przecież taki basen to troszkę jakby większa wanna. Ratownik nie musi być doświadczony, wystarczy żeby tylko chodził wokół basenu i patrzył. Robota w ciepełku, słowem – wakacje cały rok i jeszcze ci za to płacą! Dla tych co tak myślą proponuje po prostu wykupienie sobie wstępu na basen na 8 godzin. Zobaczymy jak będzie się czuł po czterech godzinach i w jakiej będzie kondycji po kolejnych kilku. Ludzie przychodzą na pływalnię na godzinę, może dwie i wychodzą. Często czują, że są energetyczne wypompowani.

W trakcie trwającej 8 godzin zmiany organizm zdąży się przyzwyczaić do temperatury otoczenia która wynosi ponad trzydzieści stopni celsjusza! Do tego hałas, nieustanny szum przelewającej się wody. Po kilku godzinach przychodzi naturalne zmęczenie i wyczerpanie organizmu, chętnie by się nawet ucięło sobie drzemkę. Ale dla ratownika nie ma żadnej taryfy ulgowej. To on osobiście odpowiada za życie i zdrowie Klientów pływalni i na nikogo nie będzie mógł zwalić winy gdyby się coś stało. W ostatniej godzinie swojej zmiany musi być tak samo czujny jak w pierwszej i każdej następnej.

Gdy zmiana się skończy trzeba iść do domu, a wychodząc z basenowej niecki możemy trafić na przykład na dwudziestostopniowy mróz – to 50 stopni różnicy! A nawet jeżeli nie ma mrozu, to również bardzo łatwo się przeziębić, wszelkiego rodzaju zapalenia są utrapieniem ratowników, bo ich organizm jest codziennie poddawany wielogodzinnemu nagrzewaniu, a potem nawet mały przeciąg powoduje chorobę.

Ratownik ze względu na swoją odpowiedzialną pracę, musi być całkowicie zdrowy w pracy. Nikt nie chciałby wysłać dziecka na basen wiedząc, że mający trzymać nad nim pieczę ratownik jest rozkojarzony, ma katar i jest tak zasmarkany że ledwo na oczy widzi, w głowie mu huczy jak w ulu, ma gorączkę i jedyne o czym myśli to szybki powrót do domu. Na dokładkę roznosi bakterie i zaraża wszystkich dookoła.

Oczywiście dla niektórych zdobycie tego zawodu, mimo takich niedogodności może być nadal szczytem marzeń. Trudno zaprzeczyć, że posiadanie uprawnień ratownika wodnego budzi pewien podziw. Jednak najwyraźniej mimo wielu wakatów na tym stanowisku nie budzi takiego podziwu u pracodawców gdyż ratownicy nie są najlepiej opłacaną grupą pracowników, ich zarobki to zazwyczaj ok. 2000-2200 zł brutto, choć zdarzają się miejsca gdzie doświadczeni ratownicy zarabiają większe pieniądze. Jeżeli to takie proste, to nie ma problemu szanowni państwo. Zdejmujemy marynarę – szybciutki kursik, spodenki ratownika, tors do przodu, i jazda na basen!


Michał Waresiak