Don't Miss
Home » Kultura » Lubię grać w teatrze

Lubię grać w teatrze

Znakomity aktor, reżyser i pedagog Edward Linde – Lubaszenko odwiedził Brzesko w ramach projektu aktywizacji społecznej osób, które zakończyły pracę zawodową i przebywają na emeryturze. Aktor udzielił specjalnego wywiadu dla Informatora Brzeskiego.

W jaki sposób trafił pan do projektu 50 Plus?
Bardzo prosto. Bo ja już mam pięćdziesiąt plus. Można rzec, że nawet sporo plus. Jadąc samochodem na dzisiejsze spotkanie w Brzesku rozmawialiśmy na temat przypadłości, na którą zapada coraz więcej osób czyli o dysleksji. Mówiliśmy również o dysgrafii, dopadającej ostatnio wielu młodych ludzi w wieku maturalnym. Na koniec rozmowy przypomniałem sobie, że jest również taka przypadłość, która nazywa się dyskalkulia. Przejawia się ona między innymi brakiem umiejętności liczenia. Uważam, że po pięćdziesiątce warto mieć dyskalkulię, aby nie wiedzieć ile ma się już lat.

Gdzie można pana teraz oglądać?
Na żywo można mnie jeszcze teraz oglądać w dwóch spektaklach w Teatrze Nowym. Są to: „Encyklopedia duszy rosyjskiej” i „Lęki poranne”.

Czy widzi pan różnicę w polskim tetrze i filmie z czasu przed rokiem 1990 a chwilą obecną?
Teatr stracił bardzo dużo, ponieważ komercja i liczenie każdego grosza spowodowały, że wszystkie te sztuki duże, wielkoobsadowe, a ważne dla polskiego teatru i literatury są teraz do zrealizowania w zasadzie nierealne, ponieważ są bardzo kosztowne. Niewiele teatrów stać na wielkie widowiska. Właściwie mogą sobie z tym zagadnieniem poradzić jedynie Teatr Narodowy i Teatr Stary w Krakowie, którego aktorem byłem przez wiele lat. Teatry mniejsze od czasu do czasu mierzą się z tym zagadnieniem, ale muszą szukać sponsorów dla takich przedsięwzięć.

Którą ze swoich ról teatralnych uważa pan za najlepszą?
Są dwie takie role. Pierwsza z nich to rola Łopachina w „Wiśniowym sadzie” w reżyserii wspaniałego Jerzego Jarockiego, z której jestem bardzo dumny. Zadowolony jestem również z ról zagranych w „Nocy listopadowej” w reżyserii Andrzeja Wajdy oraz „Warszawiance”, którą reżyserował znakomity Henryk Tomaszewski, przypomnę twórca teatru pantomimy we Wrocławiu. Oba te spektakle grane były w Teatrze Starym.

Ceni pan bardziej role w teatrze czy w filmie?
Hmm… Jeśli chodzi o cenę, to bardziej opłacają się role w filmie, bo tam więcej płacą. A już poważnie odpowiadając, to w teatrze rolę widzi się bardziej całościowo, a w filmie gra się fragmentarycznie. Bardziej lubię grać w teatrze. Tak się złożyło, że nie kończyłem szkoły aktorskiej tylko reżyserską, ale reżyseria szybko mnie znudziła, ponieważ aktorzy są to ludzie bardzo niesforni. Ja należę właśnie do takich aktorów. Jestem bardzo niesforny jako aktor. Natomiast jestem bardzo zdyscyplinowany jako reżyser.

Został pan reżyserem i aktorem, ale mógł pan zostać lekarzem.
Z medycyną w młodości miałem dużą styczność, ponieważ moja mama była pielęgniarką. Mieszkając we Wrocławiu miałem również dziewczynę, która mieszkała bardzo blisko uczelni medycznej. Tak się złożyło, że w szkole byłem prymusem, więc papiery na studia złożyłem do sześciu uczelni. W końcu jednak mama i narzeczona zdecydowały, abym studiował medycynę i w taki oto sposób mam zaliczone sześć semestrów z medycyny.

Jednak to marzenie lub być może medyczne przeznaczenie zrealizowało się w filmie rolą doktora Bognara w serialu „Układ krążenia”.
Tak… Nawet  ta wiedza zdobyta podczas tych studiów częściowo przydała się do stworzenia tej roli. Ale z tym serialem kojarzy mi się całkiem inna sytuacja. Otóż kiedyś zachorowałem na przypadłość, którą zdiagnozowano jako rak krtani. Podczas leczenia musiałem wykonać badania wtedy nową metodą laserową i udałem się do Warszawy do szpitala na Banacha. Okazało się, że badania wykonywano na tym samym piętrze i w tej samej sali, w której kręciliśmy „Układ krążenia”. W ten sposób koło się zamknęło. W tym momencie przypomniałem sobie o jeszcze jednej takiej sytuacji w moim życiu. Okres wojenny spędziłem razem z mamą w Związku Radzieckim. Mama zaciągnęła się do armii Berlinga, żeby jak najszybciej nas stamtąd wyciągnąć. Już po wojnie kiedy mieszkaliśmy w Polsce wygrałem olimpiadę matematyczną i wróciwszy do domu z dumą oświadczyłem, że w nagrodę ze względu na znajomość języka rosyjskiego mogę studiować matematykę na dowolnie wybranej uczelni w Związku Radzieckim. Wówczas mam stwierdziła „po moim trupie”. Zmartwiło mnie to, ale nie pojechałem. Po latach moja córka przyszła do domu i oświadczyła, że dyrektor szkoły załatwiła uczniom wycieczkę nad jezioro Bajkał do Rosji. Był to moment, kiedy koło ponownie się zamknęło, ponieważ oświadczyłem jej „po moim trupie”.

Jest pan jednym z niewielu polskich aktorów o rozpoznawalnym głosie. Czy o to by takim był należy dbać w jakiś szczególny sposób?
Hmm… (w tym miejscu pojawia się szeroki uśmiech aktora). Umówmy się tak bardzo metaforycznie. Głos należy ćwiczyć. Zwłaszcza wieczorami.

Rozmawiał Tomek Pajor
Wywiad nieautoryzowany

IB

Podobne artykuły
„%RELATEDPOSTS%”